Wiecie co? Ogólnie tą relację mógłbym skwitować tym, że przed meczem pisałem by nie skreślać Omonii. Ten klub to nie skład węgla i papy a trener Berg to nie byle wuefista. Wiele osób wręcz wprost się śmiało mówiąc, że Legia to klub z wielkim budżetem i taka Omonia Nikozja to dla nich jak pasterze. Teraz powinienem napisać tylko to:
I KTO MIAŁ RACJĘ!?
Owszem, mecz był kaleczny, nikt temu nie przeczy. Wirtuozerii przez większość spotkania było tyle ile w filmach Patryka Vegi (czasem nawet jeszcze mniej). Powód był jednak dość prosty. Szkoleniowiec zespołu z Nikozji znany jest z minimalizmu. Wygrać? To wygrajmy 1:0, po co ryzykować? Tak też było w tym meczu. Presja, presja i jeszcze raz presja. Tymczasem Legia miała piłkarskie argumenty, ale zachowywała się czasem tak jakby przed polem karnym odcinało im dopływ tlenu do mózgu.
W drugiej połowie widać było frustrację, a ta skumulowała się po faulu na drugą żółtą (a w konsekwencji czerwoną) Igora Lewczuka. Tak, jeden z filarów obrony wyautował się z boiska sam. Czy pierwsza żółta kartka była dyskusyjna? Możliwe. Jednak kiedy jesteś profesjonalnym piłkarzem to gdzieś tam powinieneś mieć z tyłu głowy fakt, że masz na swoim koncie „żółtko” i możesz się osłabić. On zaś chyba o tym zapomniał.
Zresztą praca sędziego to idealna wymówka. Czy był słaby? Oczywiście. Wszyscy jednak zapominamy, że Legia to MISTRZ POLSKI z budżetem co najmniej DWUKROTNIE większym niż Omonii. Pamiętam te peany kibiców Legii przed spotkaniem nie pytających „czy wygramy?” a „ile”. Z taką przewagą organizacyjną, pieniężną czy czysto piłkarską Legia powinna do przerwy prowadzić paroma bramkami a nie cieszyć się słupkiem w drugiej połowie i tłumacząc swoją porażkę postawą sędziego, gdy już trwała dogrywka.
Ten mecz był kumulacją polskiej piłki. Na papierze siłacz. W praktyce jednostrzałowiec, który po pierwszy lepszym ciosie rozkłada się jak leżak z IKEI.
W dogrywce karny Gomeza (po idiotycznym faulu Mladenovicia) w 92’ minucie a jako gwóźdź do trumny bramka Santosa w 107 minucie po fantastycznym podaniu Santosa. Legia na kolanach i to na własne życzenie. Gdyby bowiem była bardziej konkretna w ataku, a nie nastawiała się na łatwe zwycięstwo z „pasterzami” co było ewidentne, to mecz by wyglądał inaczej.
Samo to jak media pompowały balonik pisząc artykuły o tym, że Legia idzie na Ligę Mistrzów, świadczą o podejściu do rywala. A teraz ten balonik eksplodował niczym port w Bejrucie. Powiadają, że mężczyznę poznaje się po tym jak zaczyna a nie jak kończy. Omonia to prawdziwie męski facet. Legia zaś to podlotek, który dopiero raczkuje w drodze do męskości.
I zrobi to w towarzystwie innych podlotków, z grupy o nazwie „Ekstraklasa”