Doskonale wiemy, że o Cypryjczykach możemy powiedzieć parę rzeczy. Fani kawy frappe? No, oczywiście. Zwolennicy innowacyjnych metod naprawy na trytytkę i taśmę izolacyjną? Też się zdarza. Trzeba jednak przyznać im jedno – mają łeb do interesów. A to ważne, zwłaszcza w kontekście dzisiejszych, dość zwariowanych czasów.
Szkolnictwo w czasach wiadomo czego (nie powiem nazwy, bo już haftuję tym tematem szczerze) nie ma się zbyt dobrze. Lekcje zdalne wiadomo, że nie są tym samym co siedzenie w ławkach szkolnych. Pokusa jest silna, by z jednej strony w zajęciach uczestniczyć, ale by jednocześnie odpalić sobię Facebooka czy partyjkę ulubionej gry. W sumie się nie dziwię, robiłbym na ich miejscu prawdopodobnie to samo. O ile jednak w publicznych placówkach raczej to mało kogo obejdzie, o tyle, co do prywatnych – no tu wchodzimy na wyższą półkę teorii chaosu.
Prywatne szkoły gwarantują – a przynajmniej tak twierdzą – wyższy poziom wykształcenia i jakości usług. Jednak w obecnej sytuacji zdarza się, że dzieci i tak są zmuszane do siedzenia w domu. Co więc jest „wyższą jakością usług”? Nie klasy, nie pomoce naukowe, nawet niepodejście kadry pedagogicznej. Jakość lekcji jest zależna od jakości łącza w domu, za którą i tak rodzic płaci. Czy jednak to coś zmienia? Nic z tych rzeczy. Rodzic i tak musi płacić całą kwotę za naukę w szkole.
Tak, wiemy, że są placówki, w których opłata jest zmniejszana. Jednak są też takie, w których pobierane są normalne stawki, jakby dzieciaki chodziły na zajęcia. Wiemy, że są koszty stałe. Prąd, woda, utrzymanie budynku, to wszystko kosztuje. Chyba mało kto jednak wierzy, że tyle samo wcześniej wymienionych będzie zużyte, gdy w budynku nie ma hordy uczniów i kadry, a jeden, góra dwóch woźnych. Nawet gdyby Ci podłączyli dwa telewizory, konsolę i lodówkę pełną piwa, z pewnością nie nabiliby takiego rachunku jak w czasie normalnych lekcji. Czymże więc jest to implikowane?
Okazuje się, że najprawdopodobniej zwykłym biznesem. O ile idzie to rozumieć, bo prawa wolnego rynku są nieubłagane, o tyle wypadałoby jednak wytłumaczyć to rodzicom. Tymczasem w większości dialog kończy się na „bo tak”. A to raczej rodziców nie zadowala, gdy przychodzi czas na robienie przelewów.
Zostaw swój komentarz: